Było miło!
Niestety czas jest nieubłagany, więc nadszedł czas na podsumowanie majówki z JoinUs!
W rejonie Kornatów przygodę rozpoczęliśmy od zwiedzania przepięknych wodospadów Skradinski Buk. To jakże przepiękne i urzekające siłą i pięknem natury miejsce już na starcie nakręciło załogę na chęć korzystania z sił natury takich jak woda i wiatr. Już wiedziałem, że to będzie rejs skupiony na żeglowaniu.
Wieczorem, pod żaglami, dotarliśmy na wyspę Otocic-Zminjak, gdzie czekała na nas Gosia i jej załoga. Spotkanie dwóch jachtów, rozmowy, dalsze plany i szybka kąpiel w jeszcze chłodnym morzu. Następnego ranka, po wspaniałym śniadaniu i porannym rozruchu, pożegnaliśmy się i popłynęliśmy w przeciwnych kierunkach. Naszą załogę zaprosiło miasto Zadar z piękną starówką, organami grającymi pod wpływem uderzającej fali i bardzo przytulnym dobrze osłoniętym portem blisko centrum miasta. Schowaliśmy się tam ze względu na złą pogodę, aby przeczekać wichry na morzu. Uderzające w codzienności poranka było to, że tam nie ma zakazu palenia w kawiarniach. Zwiedzając ciasne uliczki, przycupnęliśmy w kawiarni, gdzie pan za ladą z „petem” w ustach serwował napoje. Było to jak cofnięcie się latami wstecz, wprowadzało sielankowy nastrój.
Znając nastawienie załogi na chęć żeglowania, Posejdon zlitował się nad nami i pozwolił wypłynąć już kolejnego dnia z tego jakże urokliwego miasta. Udaliśmy się bardzo miłym, mocnym, żeglarskim pływaniem do zatoczki Veli Rad, gdzie stanęliśmy na bojce o zachodzie słońca. Oglądaniem gwieździstego nieba oraz nocnym rozmowom i nie było końca wesołym i smutnym. W pamięci utkwi mi na zawsze przezabawne przepychanie się między Adamem i Markiem w puszczaniu jak najsmutniejszych utworów.
Ale cóż… miejsce, jakie wybraliśmy, i klimat, jaki tam panował, wpływał na nostalgiczne przemyślenia. Pomimo tak emocjonującego wieczoru, pełnego wszelkich dyskusji, na drugi dzień rano było już wesoło! Udaliśmy się pontonem na brzeg, zwiedzaliśmy latarnię, oglądaliśmy urokliwe miejsca, a przy powrocie na jacht przywitał nas Posejdon Marek, ubrany w prześcieradło z bosakiem w ręku, witający nas z dziobu jachtu i negocjujący dobre warunki na morzu w zamian za dwie dziewice.
Po tym jakże zabawnym przywitaniu żeglowaliśmy po zewnętrznej stronie wyspy w kierunku Telasicy. Po raz pierwszy za sterem na żaglach, przy dosyć silnym wietrze, swoje szlify zbierała Gabrysia, która na jachcie była po raz pierwszy w życiu. Pierwszy oficer w osobie Ady bardzo pieczołowicie pracował nad szkoleniem koleżanki. Po kilku godzinach dobrego żeglarskiego pływania dotarliśmy na miejsce. Noc upłynęła na grach i dobrej zabawie. Nad ranem obejrzeliśmy wschód słońca i majestatyczne klify, kamyczki układane w stogi przez odwiedzających to miejsce turystów, tworzące niesamowite rzeźby, i jeziorko o swoim osobistym uroku. I tu uwaga, jeśli chcecie, aby jeziorko w Telasicy zrobiło wrażenie, nie oglądajcie wcześniej Skradinskiego wodospadu. Są to dwa różne cuda natury, lecz wodospady wywierają większe wrażenie.
Skoro już tak wcześnie wstaliśmy, to szybkie oddanie cum, wypłynięcie na Kornaty. Pływanie pomiędzy pięknymi wysepkami rozpoczęte oglądaniem przepięknej latarni morskiej, wpłynięcie pomiędzy wysepki.
Stanęliśmy na kotwicy w zatoce Lojena. Piękna niebieska woda, czyste piaszczyste dno. Miejsce idealne na chwileczkę chilloutu i łapanie promieni słonecznych. Niecierpliwi żeglarze stąpali po Kokpicie w oczekiwaniu na podniesienie żelastwa z dna. Po jakimś czasie ruszyliśmy dalej.
Żeglowanie wąskimi przejściami przysporzyło załodze sporo emocji. Marek, podśmiechując się, że to on w tym momencie wydaje komendę, miał świetną zabawę zmuszając przyjaciół do kolejnych zwrotów, a że było ciasno, robiliśmy ich wiele.
Wypłynęliśmy z pomiędzy wysp na pełny Adriatyk, tam jeszcze przez chwilę poużywaliśmy jachtu w taki sposób, w jaki powinien być używany. Jak to załoga stwierdziła, przyjechaliśmy tu żeglować, a nie tylko chillować, więc tego pływania było naprawdę dużo. Dzień był dosyć wietrzny, więc naprawdę można było skorzystać z uroków żeglarstwa. Podejście do portu na wyspie Kaprije wykonała Ada, pokazując swoje umiejętności i duże opanowanie, zwłaszcza że warunki – silny wiatr odpychający od kei – mogły być nie lada wyzwaniem. Gratulacje! Port okazał się bardzo przytulny, malutki i skromny. Tu po raz kolejny Grzegorz wykazał się niesamowitymi umiejętnościami organizacyjnymi. Szukał informacji i robił wszystko, o co się go prosiło, dzięki temu byliśmy wyposażeni na czas we wszystkie wejściówki do parku w Telašćicy. To właśnie On zadbał o to, aby wpływając na Kornaty, mieć zapewnioną opłatę za Park Narodowy. To właśnie dzięki jego umiejętnościom mogliśmy skorzystać z miejsca, gdzie zakupiliśmy i skosztowaliśmy dobrego miejscowego wina. Wieczór w Kaprije kolejny raz upłynął w obliczu gier i salw śmiechu.
O poranku wypiliśmy kawę w miejscowej kawiarni, poszwędaliśmy się odrobinkę po portowych uliczkach, zaopatrując się w najpotrzebniejsze produkty spożywcze na śniadanie. Ostatni dzień rejsu był dniem powrotu, więc udaliśmy się już w kierunku Skradin, który był naszym macierzystym portem. W drodze powrotnej przepłynęliśmy obok pięknej Twierdzy św. Mikołaja u wejścia do miasta Szybenik, aby następnie zatankować łódkę i przycupnąć na chwilkę w porcie miejskim. Być w Szybeniku i nie udać się chociaż na krótką wycieczkę, aby zobaczyć kilka z tych przepięknych uliczek Starego Miasta? City Hall, Katedra św. Jakuba, spacer urokliwymi uliczkami i lody w kawiarni. Niestety czas nas naglił. To wszystko zaledwie w godzinę, ale udało się i cała załoga stawiła się na czas z zadowolonymi minami. W drodze z Szybenika do Skradin ostatni odbył się obiad gotowany na jachcie. Na miejscu wstępne ustalenia odnośnie wyjazdu i check-out. Ostatni czas na zwiedzenie Skradin. Pierwszy dzień był zarezerwowany na wodospady, więc po powrocie znalazła się chwila, aby grupkami pozwiedzać jeszcze Skradin, dokupić nieodnalezione wcześniej magnesy, bądź te, które swym urokiem spowodowały, że załoganci chcieli jeszcze te, właśnie te ze Skradin. Pożegnanie, kilka słów, podsumowanie rejsu.

Niesamowita historia, na jachcie spotkało się kilka różnych osób, jednak odnalazły się w niepisanych przez nikogo funkcjach.
Grzegorz – świetny organizator, encyklopedia wiedzy, posiada niesamowity dar do wyszukiwania potrzebnych informacji.
Ada – ma bardzo duże doświadczenie żeglarskie, pokazała to w trakcie rejsu. Jeszcze raz gratulacje za opanowanie przy podejściu. Uczy żeglarstwa, zresztą robiła to wcześniej jako instruktor, świetnie sprawdza się jako osoba, która dopilnuje wszystkiego, co trzeba dopilnować na jachcie.
Włuczykij – jak ja – w końcu poznaliśmy się w Longyearbyen.
Adam – regatowiec, za każdym razem gdy wychodził na pokład i zerkał na żagle, już wiedziałem, czy płyniemy z dobrze dobranymi żaglami, czy gdzieś tam ktoś coś przegapił i ten trym jest niewłaściwy. Jego dryg, jego oko zawsze wiedziało, kiedy trzeba wyluzować obciągacz bomu, kiedy trzeba naciągnąć bądź wyluzować topenantę.
Marek – taki dobry pocieszny duszek, zawsze potrafi dowalić żartem w odpowiednim momencie, zawsze potrafi wcisnąć swoje pięć słów, rozbrajając system.
Beatka – spokojna dusza, wykazała się mega talentem kulinarnym i została naszym didżejem. Wraz z Adamem przygotowywali potrawy, które powodowały, że wszyscy mlaskaliśmy, jak tylko czuliśmy zapachy z kambuza, i te wrapy „najlepsze na świecie”.
Ola – spokojna dusza, cierpliwie obserwująca całą załogę. Pierwszy raz na morzu bardzo dobrze zniosła nawet te dni, kiedy nam trochę mocniej przywiało, kiedy zafalowanie było trochę większe. Okazało się, że w tej swojej ciszy i spokoju zbiera ujęcia i stworzy przepiękny film z naszej wyprawy, film opowiadający historię naszego rejsu.
Gabrysia – przyjechała na rejs, aby się uczyć, aby zobaczyć, czy żagle dadzą jej radość. Pierwszy rejs nie tylko na morzu, pierwszy rejs w ogóle, nigdy wcześniej na żaglach. Z ogromną rządzą wiedzy od samego początku wypytująca o wszystko, co tylko można, głównie przyjaciółki Ady, ale również pozostałych załogantów. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci obraz, gdy Gabi siedzi w kokpicie, ręką wskazuje kabestan i powtarza kilkakrotnie słowo „Kabestan, Kabestan, Kabestan, Kabestan”. Tak prozaiczne, tak zwykłe zachowanie, gdy bierze się nastolatków na rejs po Mazurach. Tu w wykonaniu dojrzałej kobiety, pedagoga, urzekło mnie mocno.
Świetna ekipa! Świetny rejs, bardzo dużo wspomnień! W miarę udana pogoda, może to jeszcze troszkę za zimno na wielkie kąpiele w morzu, chociaż odważnych nie zabrakło. Będzie mi bardzo miło spotkać was jeszcze kiedykolwiek, czy to na naszym rejsie, czy w najdalszym porcie świata.